Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chirurdzy na słupskiej ławie oskarżonych. Sądzeni są za błędy w sztuce lekarskiej

Bogumiła Rzeczkowska
Matka zmarłego pacjenta, adwokat Andrzej Sut i lekarz Janusz M. po pierwszym dniu procesu.
Matka zmarłego pacjenta, adwokat Andrzej Sut i lekarz Janusz M. po pierwszym dniu procesu. Fot. Łukasz Capar
Przed słupskim Sądem Rejonowym rozpoczął się proces dwóch znanych lęborskich chirurgów, oskarżonych o błąd w sztuce lekarskiej. Według prokuratury, 25-letni Marcin Zieliński stał się ofiarą ich niewłaściwego leczenia. Medycy nie czują się winni.

Był majowy dzień 2006 roku. 25-letni Marcin Zieliński, zdolny, inteligentny, pełen radości człowiek, szedł do pracy. Może wtedy myślał o żonie, która od kilkunastu tygodni nosiła w sobie ich dzieciątko. Może o zbliżającej się czerwcowej rocznicy ślubu. Na pewno nie myślał, że ma przed sobą tylko czterdzieści dni życia. Pełnych bólu, gorączki i lekceważenia przez lekarzy. A już na pewno o tym nie myślał, gdy potknął się i zwichnął nogę w kostce.

Tymczasem banalne skręcenie stawu skokowego lewej nogi przerodziło się w koszmar, a ostatniego czerwca w tragedię, z której do dzisiaj nie może otrząsnąć się rodzina zmarłego. Marcina Zielińskiego zabiła zakrzepica. Choroba spowodowała zator płuc.

Lekarze nie przyznają się do błędów w sztuce

Śledztwo prowadziła słupska prokuratura, proces toczy się przed sądem w Słupsku, bo oskarżeni ortopedzi z Lęborka sami jako biegli wydają opinie w sądowych sprawach przed tamtejszym sądem.

Wczoraj prokurator Marcin Natkaniec w akcie oskarżenia Januszowi M. z prywatnej przychodni zarzucił nieumyślne spowodowanie śmierci, a Januszowi Ch. ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego - narażenie życia pacjenta. Lekarze nie przyznali się do winy.

Zanosi się na to, że linia obrony będzie opierać się na atakowaniu rodziny zmarłego. Andrzej Sut, adwokat Janusza M., dociekał, czy żona pacjenta Monika Zielińska rzeczywiście wykonywała mężowi zlecone zastrzyki przeciwzakrzepowe. Z kolei Wojciech Cieślak, obrońca Janusza Ch., złośliwie sugerował, że kobieta nie słyszała rozmów pacjenta z lekarzami, nie widziała badań, więc nie zna zaleceń lekarzy, które pacjent zlekceważył. Obrońcy zakładają też, że Marcin Zieliński zbyt długo nosił gips na własne życzenie, bo zapłacił za niego aż 180 zł i nie chciał go się tak szybko pozbyć.

Doktor powiedział mi, że zostałam wdową

Tymczasem Monika Zielińska pewnie i stanowczo odpowiadała na wszystkie pytania - jak towarzyszyła mężowi na każdym etapie jego tragicznej choroby, opiekowała się nim, stosowała do zaleceń lekarzy, wzywała pomocy.

Mówiła o tym, że dopiero lekarka rodzinna na dyżurze w przychodni, gdzie bezradne małżeństwo trafiło w weekend, jako jedyna stwierdziła u pacjenta zakrzepicę i uznała dawkę przepisanego leku za zbyt małą. Jednak nawet po tym lekarze nie zrobili nic. Ani w gabinecie prywatnym, ani w szpitalu. Pod koniec czerwca, po zdjęciu gipsu Marcin miał potworny ból głowy i stracił przytomność. Znowu trafił do szpitala.

- Nie wiem, ile to trwało. Nie miałam poczucia czasu. Siedziałam i modliłam się. Przyszedł doktor z intensywnej terapii, złapał mnie za rękę i powiedział, że jestem wdową - Monika Zielińska zeznawała, płacząc. - Mąż powinien żyć do dzisiaj. Miał jedynie zwichnięcie nogi. Lekarze nie leczyli go właściwie, nie powiedzieli, jakie mogą być zagrożenia. To oni są odpowiedzialni za śmierć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza