Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morze zabrało łebskich rybaków

Sylwia Lis [email protected]
Józef Śnioszek, jeden z rybaków, którzy zginęli na morzu.
Józef Śnioszek, jeden z rybaków, którzy zginęli na morzu. Archiwum biblioteki
Tragedia kutra Łeb 30 jest wciąż żywa wśród mieszkańców. Wielu z nich wciąż przed oczyma ma tragiczny widok: maszt, a na nim zamarznięte ciało rybaka. Powracają też pytania.

O tej tragedii nadal mówią niemal wszyscy mieszkańcy Łeby. To jedno z najgorszych wspomnień miasta, mieszkańców i rodzin tragicznie zmarłych rybaków. Mówi się o wielkim wstrząsie, dramacie i żalu. Żalu, że być może rybaków można było uratować, a pomoc przyszła zbyt późno.

Odnaleziono tylko jedno ciało, symboliczny grób załogi kutra Łeb 30 znajduje się na cmentarzu w Łebie.
Jako jeden z pierwszych historię kutra opisał Ryszard Leszczyński, absolwent Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni i Uniwersytetu Gdańskiego, oficer mechanik okrętowy pierwszej klasy, marynista i publicysta morski. Za książkę "Tragedie rybackiego morza" uhonorowany został wieloma wyróżnieniami. W tomie pierwszym, w części "Tragedie żółtków", opisał właśnie tragedię łebian.
Z historią przedstawioną przez Ryszarda Leszczyńskiego nie zgadza się Lesław Witas, wnuk jednego z tragicznie zmarłych na morzu. Teraz zabrał głos.

- Latem tego roku wystawę "Kronika morza i ludzi" odwiedził Lesław Witas, wnuk Stanisława Witasa - jednej z ofiar tragedii - mówi Maria Konkol, dyrektor łebskiej biblioteki. - Witas mieszka w Szczecinie. Po rozmowie w bibliotece i zapoznaniu się z opisem tragedii powstałym na bazie książki Ryszarda Leszczyńskiego, przysłał list, a w nim opis tragedii. Historia ta znacznie różni się od tej, którą przedstawił Leszczyński.

Zacznijmy od początku

Pierwszy rejs według Leszczyńskiego

26 listopada 1959 roku w Szczecinie ukończono budowę kutra Łeb 30. Trwały przygotowania do pierwszego rejsu. Był sprawny, wszelkie testy przeszedł pozytywnie, bez poważniejszych zastrzeżeń. Zauważono drobne braki w osprzęcie ratunkowym. Nakazano je jak najszybciej uzupełnić. Rankiem w sobotę, piątego grudnia, czterdziesty ósmy z serii stalowy kuter średniego typu K-15R rozgrzał silniki i przygotowywał się do opuszczenia wyspy. Na jednostce przebywała już starannie dobrana czteroosobowa załoga.

Choć zadziwiająco młoda, to jednak prezentująca zróżnicowany zasób doświadczenia i poziom morskiej wiedzy. Jako szypra zaokrętowano 26-letniego Gerharda Kusza, stanowisko szefa maszyn powierzono 31-letniemu Edmundowi Kobielskiemu, a obowiązki starszego rybaka 21-letniemu Zygmuntowi Palakowi. Jako rybaka zatrudniono 25-letniego Józefa Śnioszka, który cztery miesiące wcześniej rozpoczął pracę na kutrach, szukając swego szczęścia na morzu. Do załogi dołączył również szef do spraw eksploatacji spółdzielni rybackiej w Łebie Stanisław Witas.

Około południa Łeb 30 wypłynął z portu, by po kilku godzinach osiągnąć świnoujską keję. Na miejscu rybacy ustalili dzienny postój, po którym mieli obrać kurs na Łebę. Nie wiedzieli, że już nocą o 22.50, Koszaliński Urząd Morski ogłosił pogotowie sztormowe, a później alarm. Szóstego grudnia o godzinie 10.45 Łeb 30 i jego powiększona o niecodziennego pasażera - Stanisława Witasa - załoga opuściła Świnoujście. Było już dość pochmurnie, mroźno, pogwizdywało już ostro, ale skoro stan morza na razie określano czwórką, a niebezpieczeństwo zaczynało się, gdy tych stopni było pięć-sześć, to nikt nie podważył decyzji szypra o kontynuowaniu rejsu. Spiesząc "całą naprzód" kuter dość szybko znikł za linią horyzontu. W poniedziałek, siódmego grudnia, o godzinie 3.30 zmorzony ciężkim sztormem Łeb 30 pojawił się na redzie Ustki, mierząc w wejście do portu. Obserwujący morze dyżurny latarnik latarni morskiej w Ustce i portowy bosman śledzili z niepokojem krążące zakolami po wodzie, podchodzące do falochronu światła.

W porcie ratowniczy kuter R2 dostał rozkaz gotowości do akcji. Z kolei portowy bosman udał się na drewniany pomost, gdzie zamierzał obłożyć cumy zbliżającej się jednostki. Ale wtem spostrzegł, że kuter w jednej chwili zmienia pozycję. Nagle wszystkie znaczące go światła przybrały niezrozumiałe położenie, gasnąc, znikając w ciemności nocy i morza. Wtedy nie było już żadnych wątpliwości, że statek tonął i trzeba było zorganizować ewakuację załogi. Został ogłoszony alarm i trzy minuty później R2 wypłynął przed port na ratunek. Jednak silny rozkołys, wiatr i noc nie ułatwiły ratownikom zadania. Przeszukiwanie akwenu położonego po zachodniej stronie wejścia długo nie przynosiło efektów, a przenikliwy mróz odbierał całkowicie nadzieje na odnalezienie załogi żywej. W końcu, około piątej, w świetle blasku wystrzelonych rac zauważono sterczący ukośnie znad wody szczyt nadbudówki i maszty. Załoga R2 nie zwlekała, snopem światła oświetlała wrak kutra i pokonując gwizd sztormu, nawoływała załogę.

Odpowiedziała im martwa cisza. Parę minut później zniechęceni niepowodzeniem ratownicy zawrócili do portu. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie na nastanie poranka. Mimo światła dnia o bliższym poznaniu sytuacji na wraku czy choćby dotarcia w pobliże miejsca dramatu nie było mowy, ponieważ wciąż utrzymywała się wysoka fala. Koło południa na krótko zrobiło się spokojnie. Wykorzystali tę okazję dwaj rybacy z Ustki, chwytając za wiosła niewielkiej, przybrzeżnej łodzi rybackiej. Chwilę później znaleźli się już przy wraku i dokonali przerażającego odkrycia. Na maszcie znajdował się zamarznięty człowiek. We wtorek ósmego grudnia, niesłabnący sztorm w dalszym ciągu nie pozwalał na opuszczenie portu i podejście do przybierającego powoli postać lodowej góry wraka.

Dopiero w środę około 10.15, gdy sztorm ustał, dwaj wcześniej przybyli łebscy rybacy: Piotr Strzegowski i Tadeusz Retmański, mając specjalny ponton, ekwipunek i asekurację motorowych łodzi, przedostali się z plaży na burtę wraka i zdjęli przymarznięte zwłoki. Jak się potem okazało, było to ciało Stanisława Witasa, dla którego rejs miał być urozmaiceniem życia urzędniczego. Oczywiście będąc przy wraku, dokonano niewielkich oględzin, poszukując spoczywających gdzieś we wnętrzu kadłuba rybaków. Dostrzeżono przy tym, że na burcie kutra nie ma tratwy ratunkowej. W czwartek, 10 grudnia, godząc się z prawdopodobnym przypuszczeniem, że czterej rybacy z Łeb 30 zostawili swój kuter i wsiedli na tratwę, zorganizowano akcję poszukiwawczą. Z kolei tego samego dnia wyciągnięto z wody wrak, definitywnie stwierdzając, że jest pusty. Poszukiwania rozbitków nie dały żadnych rezultatów. Dopiero po dziesięciu dniach znaleziono dryfującą pustą tratwę 14 mil na południe od brzegów Bornholmu. Rybaków z Łeb 30 nikt i nigdy nie widział ani żywych, ani zmarłych. Przyjęto w końcu, że Gerhard Kusz, Edmund Kobielski, Zygmunt Palak i Józef Śnioszek zginęli na morzu.

Głos rodziny

Do łebskiej biblioteki dotarł właśnie list rodziny Witasów. Ta tragedia wciąż nie daje im spokoju. Ich wersja nieco się różni.

- Piszemy ten spóźniony list z obowiązku rodzinnego - czytamy. - Kilka uwag z pamięci o dawnych zdarzeniach myślę, że potrzebne są jeszcze dzisiaj, w obecnych czasach. Szyper Piotr Szczegowski, rozmawiając z moją matką w mojej obecności, stwierdził, że sam bez pomocy innych osób czy też bez udziału łodzi motorowych dokonał odrąbania siekierą z bryły lodu i z lin wantowych ciało mojego Ojca. Załadował je na swój ponton w warunkach nawiewu silnego wiatru południowo-wschodniego w temperaturze -13. Szyper poślizgnął się, wpadł do wody, wdrapał się ponownie na ponton z ciałem, przepłynął kanał i dopiero wtedy pomagał mu inny rybak. Natomiast ratownicy łodzi R2 nie wyszli z portu ani tego dnia, ani następnego. Stało się to dopiero trzeciego dnia. Rybacy z Łeb 30 bez kierownika próbując wsiadać do pontonu ratowniczego kutra po oblodzonych burtach i pokładzie będącym w przechyle przy fali przybojowej oraz silnym wietrze około sześciu w skali Beauforta, wypadli z pontonu do wody, nie wytrzymali dłużej niż pięć minut i... potonęli, a wiatr południowo-wschodni przy temperaturze minus trzynaście stopni dryfował ich ciała na wody Bornholmu.

Tratwy ratunkowe kutrów były wówczas łatwo wywrotne, miały właściwości ratownicze przydatne na spokojne wody, a nie na fali przybojowej, na spiętrzonej kipieli. Inne wersje o losach ciał rybaków podawane pocztą ustną są prawdopodobnie objawami rozpaczy i domysłów rodzin oraz innych ludzi. Wyjaśnienia także wymaga ironiczny ton publikowanych uwag w opisie Ryszarda Leszczyńskiego, np. "szukanie szczęścia na morzu" i "rejs miał być urozmaiceniem życia urzędniczego''. Ton ten świadczy o arogancji autora, dowodzi braku szacunku dla ludzi pracujących na morzu i ich rodzin, jak również braku wiedzy o trudzie niebezpiecznej pracy w warunkach morskich. Wnuk Stanisława Witasa, Lesław Witas, nadmienia, iż dziadek był podoficerem Marynarki Wojennej oraz RAF-u w drugiej wojnie światowej na stanowisku pilota. W Łebie w spółdzielni im X- lecia PRL zaczynał powojenną pracę od stanowiska inspektora wyposażenia pokładowego i pracował na stanowisku kierownika do spraw eksploatacji.

Każdemu przysługuje, a nawet wskazane jest, aby osobiście nadzorował jednostkę, stąd rejs ten nie dziwi mnie. Wyjaśnienia też wymaga określenie trafne "krążące zakolami". Kuter, zdążając do portu, był mocno oblodzony, a jego wysokość metacentryczna mogła być za niska, bliska ujemnej i po zaplątaniu się w sieci rybackie, gdy śruba straciła resztki momentu napędowego, motor uderza masztem w dno, później z unieruchomioną śrubą dryfuje na pobliską mieliznę, oddalając się od wejścia do portu. Oględziny wykazały wplątanie się śruby w sieci rybackie. Praktyka niedozwolona, niebezpieczna, a nawet przestępcza w przypadku stawiania sieci w kanale portowym, u wejścia do portu, twierdzę, że była powodem niezdolności manewrowej kutra Łeb 30, aby mógł on wpłynąć do portu Ustki. Rybacy zawodowi nie zostawiali tak siatek - wynika to z dobrej praktyki morskiej. Przepisy portowe zakazują stawiania sieci w obszarach kanałów portowych.

Wnuk odnosi się też do samej akcji ratowniczej: Sprawa wyjścia łodzi R 2 i niepodjęcia należytej akcji ratunkowej nie została nigdy wyjaśniona przez postępowanie procesowe dotyczące tragedii kutra Łeb 30.

- Ryszard Leszczyński, który w tej chwili przebywa na morzu, dowiedział się o kontakcie rodziny Stanisława Witasa z biblioteką - mówi Maria Konkol.

- Skontaktował się z nami i poinformował, że w trakcie zbierania materiałów nie udało się jemu skontaktować z rodziną Witasów i nigdy nie uznał tematu Łeb 30 za zamknięty. Tym bardziej że - co mocno podkreślił w swojej książce - dla niego bardzo zastanawiający jest fakt tajemniczego zaginięcia orzeczenia Szczecińskiej Izby Morskiej, która prowadziła dochodzenie w sprawie Łeb 30. Mimo iż posiada ona orzeczenia wszystkich prowadzonych spraw. Co się z nimi stało?

- Leszczyński pyta wprost w swojej książce. I zastanawia się, że w Gdyni, która gromadzi kopie szczecińskich orzeczeń, tego jednego akurat też nie sposób znaleźć. Co się z nimi stało? Wyparowały? Akurat te zawieruszyły się? Ktoś je wypiął - to pytania z kart książki Leszczyńskiego.
Maria Konkol dodaje: - Syn Stanisława Witasa w rozmowie telefonicznej już po napisaniu listu przeprosił za emocje i pewną nieskładność wypowiedzi, wynikającą właśnie z owych emocji. Sprawa wciąż jest bolesna dla rodzin ofiar tragedii, także tej łebskiej, z którą także mamy kontakt, to wdowa i syn po Józefie Śnioszku - mówi dyrektorka biblioteki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza