MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po "Młodych i film"

Redakcja
W sobotę zakończył się koszaliński Międzynarodowy Festiwal Debiutów Filmowych "Młodzi i film". Wygrał "alaRM" Dariusza Gajwskiego.

Przez cztery dni tłumnie odwiedzająca kino "Kryterium" publiczność obejrzała czternaście debiutów, w tym sześć zagranicznych. Dziś prezentujemy pierwsze opinie oceniające przebieg festiwalu.

Robert Szewel, dziennikarz Radia Północ

To nie fair

Siłą festiwalu "Młodzi i film" jest jego bezpośredniość i skromność. Tu zawsze ważniejsza była rozmowa i prawda niż gwiazdorstwo i szpan. I tak było w trakcie tegorocznej imprezy, w gruncie rzeczy udanej i bezpretensjonalnej. Próbowano rozmawiać wszędzie, choć nie zawsze warunki były sprzyjające. To spotkania z cyklu "szczerość za szczerość" nie zawsze były dobrze poprowadzone, to brakowało miejsca, gdzie można by pogadać tak zwyczajnie przy kawie lub piwie. Pomimo to - rozmawiano. Czasami na korytarzu, czasami tuż po zakończeniu "szczerości za szczerość", bo ta formuła była dla wielu zbyt krępująca. Być może, że trzeba się poważnie zastanowić co zrobić, aby tak nie było.
Na pewno zastanowić się trzeba nad czymś innym. Nad szacunkiem wobec młodych widzów, do których festiwal jest kierowany. Jest to wierna publiczność, która nie opuściła żadnego seansu. Także szkolnych etiud wyświetlanych z samego rana. I dlatego widok tych młodych ludzi nie mogących wejść na uroczystość rozdania nagród, bo nie mają specjalnych zaproszeń był bardzo przykry. Tym bardziej, że tylko oni mogli szczerze ocenić werdykt jury: gorąco go oklaskać lub wygwizdać. Za to zaproszenia mieli chyba wszyscy ważni i mniej ważni ludzie z miasta i regionu (rzecz jasna z współmałżonkami), którzy w większości na festiwalu nie byli nawet przez chwilę, a filmowa sztuka niewiele ich obchodzi. Czas chyba to zmienić. Bo to po prostu nie fair.
Piotr Polechoński

- Nie ma co udawać, że w tym roku poziom polskich debitów był szczególnie wysoki. Tu nawet trudno mówić o filmowych debiutach z prawdziwego zdarzenia. W zasadzie tylko Artur Więcek, reżyser "Anioła w Krakowie", przywiózł w pełni profesjonalny film. I on też powinien ten festiwal wygrać. Niestety jury postawiło na "alaRM", obraz znacznie słabszy niż kilka innych filmów. Tegoroczny festiwal nie był ani lepszy, ani gorszy od poprzednich. Już sam fakt, że się odbywa to dla Koszalina znakomita sprawa. Otuchą napawają też zapewniania władz, że pieniądze znajdą się i na kolejne spotkania filmowe.

Kuba Grabski, dziennikarz Radia Koszalin -

Przyznaję, że wszystkich filmów nie widziałem. Bardzo dobrze, że taka impreza w Koszalinie jest organizowana co roku. Fajna jest też formuła, dzięki której ludzie, którzy w kinie zaczynają mogą swoje filmy pokazać i spotkać się z publicznością. Organizacja była w miarę sprawna. Choć chyba nie do końca przemyślany był termin. W tym samym czasie rozpoczął się festiwal filmowy w Warszawie i dzięki tej zbieżności nie obejrzeliśmy "Ediego" Piotr Trzaskalskiego, najlepszego tegorocznego debiutu. Poza tym zakończenie imprezy było dość przaśne i prowincjonalne. Miało się wrażenie, że ważniejsi od twórców i kina są przypadkowi goście, którzy zostali zaproszeni na rozdanie nagród.

Marcin Urban, dziennikarz Telewizji Kablowej "Max"

- Cechą charakterystyczną polskich filmów były emanujące z nich pesymizm, rozgoryczenie i bezradność. Jak na dłoni było widać, że w młodych twórcach drzemie olbrzymi artystyczny potencjał. Nie mogą go jednak zrealizować ze względu na brak pieniędzy. Liczyłem, że wygra "Anioł w Krakowie", który dał mi nadzieję, że może być lepiej. I to nie tylko w życiu, ale także w polskiej kinematografii. Festiwal był udany, pozbawiony pompatyczności i sztuczności. To co najbardziej cieszy to duża frekwencja młodzieży na seansach i wspaniały kontakt twórców z widzami podczas dyskusji.

Rafał Pawłowski, instruktor w słupskim Młodzieżowym Domu Kultury.

- Tegoroczny festiwalowy repertuar był o wiele słabszy niż rok temu. Większość polskich filmów była słaba, bez scenariusza i pomysłu. Szkoda, że zabrakło głośnych debiutów z Gdyni: "Ediego" Piotra Trzaskalskiego i "Eden" Andrzej Czeczota. To trochę bez sensu organizować imprezę, gdzie debiuty są najważniejsze bez najlepszych ich przedstawicieli. Organizacja stała na przeciętnym poziomie. Widać, że zajmuje się nimi grupa ludzi, która robi za zapałem, ale po amatorsku. Zdecydowanie zabrakło festiwalowego klubu, gdzie można by zwyczajnie pogadać z twórcami i gośćmi. Jak na razie zawodzą rozmowy "szczerość za szczerość". Są nudne, sztuczne i źle prowadzone. Zamiast ostrej wymiany zdań zamieniają się w spotkania towarzystwa wzajemnej adoracji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza